Lubicie plątać kolorem?
Ja bardzo! Zwłaszcza ciemne ubrania, które jak połowa społeczeństwa zimą noszę na okrągło, a z czernią już w ogóle mogłabym się nie rozstawać. Tyle, że nawet w grudniu czy styczniu, gdy teoretyczne wszyscy wyglądamy raczej szaro-buro, uwielbiam dodać jakąś barwną plamę, czy to różową czapkę czy szalik w nasyconym odcieniu. Coś, co będzie się mocno odcinać na tle reszty stroju. Coś, co będzie wyróżniać mnie.
Zresztą, przeglądając własne stylizacje dostrzegam w sobie tą skłonność do "mocnego" detalu w stroju i przeważnie jest to właśnie detal kontrastujący kolorystycznie. Nawet jeśli na chwilę zafascynuję się barwami stonowanymi, prędzej czy później wracam do "zaplątania kolorem".
Dziś w formie wielkiego zielonego szalika.
Pod spodem prosto, grzecznie, czarno, na wierzch rozjaśniający szary płaszcz, który oglądaliście niedawno właśnie z malinową czapką (TUTAJ). Wtedy też pisałam, że mam wielką chrapkę nosić owo okrycie z szerszym paskiem w talii. A że trafiła mi się niedawno w second hand skórzana perełka z ciekawymi klamrami od Palomy Picasso, nie omieszkałam dobrze zainwestować 6 złotych polskich. Tym sposobem widzicie na zdjęciach mój dwudziesty? trzydziesty? pasek, oczywiście chwilowo ulubiony :) Przyznam nieskromnie, że dobrze się z tym płaszczydłem komponuje.
Czemu zaś szalik akurat zielony a nie moja ukochana czerwień czy szlachetne bordo?
Bo w zeszły czwartek po raz pierwszy TAK zapachniało w powietrzu i wyszło słońce... Wiosna tuż za progiem! A to jej kolor!
Zdjęcia by Aga S. (dziękuję pięknie :)
Płaszcz/coat - Zaful
Szal/scarf - Benetton
Pasek/belt - Paloma Picasso
Golf/turtleneck - Catalina
Spodnie/trousers - Szachownica
Botki/boots - Zara
Torebka/bag - MacKenzie
Kapelusz/hat - H&M