środa, 30 listopada 2016

Peeling cukrowo - solny olej arganowy i figi Green Pharmacy, orzeźwiający żel pod prysznic O'Herbal werbena, rewitalizujący balsam odżywczy do rąk i paznokci Vis Plantis jagody goji + poly-helixan, krem na zmarszczki Age Killing Effect Vis Plantis



Cześć Kochani!
Dzisiaj nie stylizacyjnie, za to pielęgnacyjnie, urodowo i pachnąco!
Jednym słowem - kosmetycznie!
Same nowości (u mnie), trzy bardzo fajne, jeden dobry :)
Ciekawi?




Peeling cukrowo - solny olej arganowy i figi Green Pharmacy
Figi kocham miłością wielką, straszliwą i... głównie kulinarną, a konkretnie... brzuszkiem łasucha :) Uwielbiam świeże, takie z drzewa (na Cyprze smakują wybornie!) jak i suszone, dostępne w polskich sklepach. Za to kosmetyku z nimi nigdy nie miałam.
Byłam ciekawa tego peelingu chyba najbardziej z całej gamy wymienionych tutaj rzeczy, użyłam go tego samego wieczoru, gdy zawitał do mojej łazienki.
Od razu spodobała mi się konsystencja, drobnoziarniste peelingi nie są dla mnie, lubię grube "zdzieraki". Ten produkt ma właśnie takową strukturę. Do tego obłędnie wręcz pachnie (te FIGI!) i robi to, co lubię - usuwa martwy naskórek, ale nie wysusza. Na skórze pozostaje lekki film, nie muszę się "balsamować". Nawilża.
Wielkie TAK!
Gdzie kupić? sklep on line Elfa-Pharm, Drogerie stacjonarne typu Rossmann
Cena: ok. 15,99 zł regularnie




Orzeźwiający żel pod prysznic O'Herbal - werbena
Początkowo ten zapach mnie odstraszył. Przy pierwszym prysznicu pomyślałam, że jest dziwny...
Potem użyłam ponownie i po raz kolejny.
W którymś momencie spodobał mi się, tak samo jak klarowna, przezroczysta formuła oraz całkiem fajna pianka powstała podczas mycia. Opakowanie wygodne, estetyczne, a producent reklamuje, że bez sls i parabenów.
Składowo, laik ze mnie, chemię miałam po raz ostatni w liceum, dość dawno to było :)
Za to moja skóra działa lepiej niż papierek lakmusowy, jeśli coś jest za bardzo "nasycone" od razu mam uczulenie lub po prostu uczucie przesuszenia i podrażnienia.
A tutaj jest fajnie, nawet, jeśli nie użyję balsamu. No i ten... zapach!!!! Teraz go uwielbiam! Fajna roślinka ta werbena :)
Gdzie kupić? Jak cukrzaka, i w sieci i stacjonarnie
Cena: ok. 12 zł bez promo




Rewitalizujący balsam odżywczy do rąk i paznokci Vis Plantis jagody goji + poly-helixan
Kosmetyk z tej serii, przeznaczony do pielęgnacji dłoni już opisywałam TUTAJ
Tym razem jednak inne dobra naturalne w składzie, między innymi jagody goji i filtrat ze śluzu ślimaka.
Jak podaje producent, regeneruje, nawilża, odmładza i koi. Według mnie: tak, tak, nie, tak :)
Z tym odmładzaniem zawsze mam problem z kosmetykami, nie oszukujmy się, nic nie odmładza, co najwyżej dobrze napina skórę.Tutaj zaś tylko lekko wygładza, ale mnie to pasuje!
Nie zmienia to faktu, że ta seria to najlepszy balsam do rąk, jaki miałam. Bardzo ładnie pachnący, estetycznie opakowany i z wygodną w użyciu pompką.
Gdzie kupić? Jak wyżej
Cena: 14,99 zł regularnie




Krem na zmarszczki Vis Plantis Age Killing Effect
No i trafiamy na najsłabsze ogniwo, czyli ten oceniony jako tylko dobry.
Od pewnego czasu zwracam coraz większą uwagę na kremy "przeciwzmarszczkowe".
Śmiechy - chichy, ale jakoś akt urodzenia swoje, charakter swoje, a twarzyczka swoje :)
Czyli wypadałoby już zacząć używać, bo świeżość pierwiosnka powoli ucieka!
To, co mi się podoba, to zapach i lekka konsystencja. Krem ma w składzie pozyskany bitechnologicznie biomimetyczny peptyd miorelaksacyjny (2%), który ma za zadanie odprężenie mięśni twarzy i działa podobnie jak naturalny składnik, znaleziony w jadzie żmii świątynnej.
Być może tych zmarszczek jeszcze nie mam w takim stopniu, bym widziała różnicę. Bo nie widzę. Poprawy owalu (w moim przypadku okrąglaczka) też nie zauważyłam.
Fajnie nawilża, nie uczula i nadaje się pod makijaż, takie moje wnioski. Ale szału nie ma.
Gdzie kupić? On - line i w drogeriach stacjo
Cena? 29,99 zł

niedziela, 27 listopada 2016

Vintage Dior



Dziś debiutuje granatowy wełniany bezrękawnik Dior, o którym pisałam Wam w poście - przewodniku po czestochowskich second handach TUTAJ
Uwielbiam ubrania ze szlachetnych tkanin, a wełna niewątpliwie do takowych należy. I nawet "czepliwość" do niej rozmaitych kłaczków mi nie przeszkadza. To po prostu jakość!

Zestawienie bez płaszcza, bowiem zdjęcia robione tydzień temu, gdy pogoda była wprost nieprzyzwoicie piękna. Poza tym chciałam Wam pokazać ten ciuszek w całej krasie.
Sukienkę założyłam... tyłem na przód :) A może właściwie?
Zdania są podzielone, myślę, że mogą ją nosić w obu wersjach, natomiast z kopertowym tyłem bardziej mi się podoba, takie rozwiązanie jest mniej oczywiste :)
Do tego klasyczny, szary (wełniany a jakże:) golfik, również z second hand, podobnie jak torebka. Właściwie tylko botki mam normalne "sklepowe" z Zary.
Postawiłam na retro i prostotę, podkreśloną jedynie czerwonymi ustami . To już podobno mój znak rozpoznawczy :)




Zdjęcia: Ewa

Sukienka/dress - Dior
Golf/turtleneck - Blue Motion
Torebka/bag - Carriage
Botki/boots - Zara
Okulary/sunglasses - Ray Ban

środa, 23 listopada 2016

Billy





Fotografowanie to pasja, to mój sposób na życie. Uwielbiam chwytać ulotne doznania, szczęśliwe momenty, piękne krajobrazy i utrwalać je już na zawsze okiem obiektywu.
Zawsze w samolocie moim bagażem podręcznym jest duża torba fotograficzna, jest to zresztą "torebka", którą noszę najczęściej, pomimo, że mam kilka innych, bardziej ulubionych :)
Ja i mój aparat tworzymy po prostu zgrany zespół, nie ważne czy lecę na Cypr czy jadę do Krakowa. Zawsze on i ja.



 



 Zdjęcia Ewa


Golf/turtleneck  - Blue Motion
Spodnie/trousers - F&F
Botki/boots - Zara
Ramoneska/jacket - Shein
Torebka/bag - Carriage


niedziela, 20 listopada 2016

Khaki



Prosto od znanego projektanta, z najnowszej kolekcji.
Nonszalancki, cudowny w gatunku i mocno oversize.
Bardzo stylowy.
Koszmarnie drogi, ale cóż, życie blogerki, trzeba wydawać!


Uwierzyliście, prawda?
Ja chyba bym uwierzyła, choć to wszystko oczywiście żarty :)
Ale w dzisiejszej modzie fasony sprzed 20 lat są bardzo trendy!
A na moje oko, ten golfik tyle właśnie ma :)
Dłuższą chwilę myślałam nad tym, czy sprawić sobie ów "luksusowy" ciuch. Dokładnie - parę dni. Obejrzałam go w pobliskim lumpku, jadąc z wizytą do domu rodzinnego. Nawet nie mierzyłam, choć doskonały gatunek wychwyciłam od razu. Kupiłam zamiast niego milion pierwszą jedwabną apaszkę (za złotówkę!). Ciągle siedział mi jednak w głowie, a po przejrzeniu kilku portali modowych i nowych kolekcji zadzwoniłam z prośbą, by kochana ciocia podjechała do pobliskiego second-hand z zapytaniem, czy jest jeszcze ten gładki golf w kolorze khaki... Na szczęście był.
Kupiła.
Okazało się, że za całe 3 zł...
60% wełna, 20% angora i 20%... nie wiem czego, bo napisano na zagięciu wszywki i się starło :) Co nie zmienia faktu, że jest milutki i cieplutki.
Nawet kolor oswoiłam, bo akurat za "kolorami ziemi" nie przepadam. Pomarańcze, zgaszone zielenie i brązy to zdecydowanie nie moje barwy. On jednak ma coś w sobie!






Golf/turtleneck - Lecomte
Spodnie/trousers - Deni Cler
Buty/shoes - Loft37
Torebka/bag - Michael Kors
Szal/scarf - H&M

środa, 16 listopada 2016

Czujesz, że szpanujesz?



Czasem zastanawiam się, czy pokazywanie na blogu czegoś, co jest droższe niż przysłowiowa stówa czy dwie nie jest w złym guście?
Gdzie kończy się noszenie, a zaczyna obnaszanie? Zwłaszcza w przypadku rzeczy z widocznym logo?
Dziwnie zabrzmi, ale czuję się winna, że wrzucam Ray Bany albo torebkę Michael Kors za kilkaset złotych, gdy inni ludzie mają tyle, żeby przeżyć cały miesiąc. Z drugiej strony, skoro nie umiem sobie odmówić posiadania i noszenia takiej rzeczy, dlaczego mam udawać, że jest inaczej?

Podobno każdy ma tyle, na ile zapracuje, ale prawda jest taka, że nie żyjemy w sprawiedliwym świecie i jest tak już od zarania dziejów. Jak mówią " raz na wozie, raz pod wozem".

Znam ten stan, rozpaczliwe liczenie złotówek, kiedy nie wiesz, czy do pierwszego starczy Ci na bułki i żółty ser. Kiedy ta masa seropodobna jest dla Ciebie luksusem, bo dzienny budżet zawiera się w monecie i masz szczęście, że to "piątak" i liczony tylko na jedną osobę, a nie mniejszy nominał.
Znam również okoliczności, gdy kupowałam sobie zwykłe skórzane czarne baletki za "jedyne" 350 zł i nie patrzyłam na stan konta. Nie musiałam. Po prostu mi się podobały, były wygodne i takich właśnie potrzebowałam.

Niestety, mój gust zawsze odstawał więc w większości przypadków to, co mi się podoba pozostaje ozdobą sklepowej wystawy. Jest drogie, doskonałe w gatunku, a fakt, że pięknie to kwestia... gustu. No chyba, że wyszperane w second hand za kilka zł, wtedy moje.
Znam obie strony medalu.
Wiem, ile to kosztuje i jak niepojęte czasem zdawało mi się posiadanie takiej rzeczy. Albo jak proste.
Właśnie dlatego chwilami głupio mi, gdy noszę i wrzucam na blog coś "markowego".  Tak szczerze, od serca głupio, pomimo, że kupiłam coś nie dla metki, a dlatego, że bardzo mi się podobało, jest klasyczne i posłuży mi kilka lat. Kto bowiem czyta mój blog regularnie wie, że głoszę zasadę inwestowania w klasykę dobrej jakości. Taką na owe lata właśnie. Bo robiąc długoterminowy bilans okazuje się, że kilka par butów/torebek/okularów słonecznych kupowanych po kilkadziesiąt złotych co kilka miesięcy składa na jedną, markową, której używać będę przez wiele sezonów.
Oczywiście nie każdy może się z takim podejściem zgodzić, bo są osoby wolące wydawać jednorazowo mniejszą kwotę, ale częściej. Też kiedyś tak robiłam. Do czasu, kiedy owe drogie i markowe rzeczy okazywały się niezawodne, zaś "sezonówki" wyrzucałam po kilkunastu miesiącach -  - a to ucho się przetarło, a to obcas oderwał... Postanowiłam więc poczekać, zaoszczędzić, ale kupić raz.

Nie próbuję nikogo przekonać na siłę do mojego zdania, czy do takiego właśnie podejścia. Często wymaga to wiele wyrzeczeń, kombinowania, odkładania i przekonywania samego siebie, że warto. Ale ja tak właśnie mam, tak lubię i tak chcę.
Czasem zastanawiam się, czy to nie leczenie własnych kompleksów z czasów "piątaka na dzień", udowodniania sobie, że mogę i mnie stać, a co! Z drugiej strony, zakupy w second hand też są często rzędu takiej kwoty, a kupując"perełkę"od projektanta aż skaczę z radości.
Po prostu kwestia wybujałego gustu :)

niedziela, 13 listopada 2016

Istamix czyli jesień 2016



Dawno nie było zdjęć z Instagrama okraszonych moim barwnym komentarzem :), czyli tego, co działo się u mnie w mniejszym lub większym stopniu blogowo i prywatnie.
Ostatnie takie podsumowanie pojawiło się na koniec sierpnia więc czas na mix jesienny.
Na początek trochę prywatnie, ale bardzo mi się podoba! Ta piękna grafika, którą widzicie u góry jest autorstwa Edytki z bloga Dziewczyna w kapeluszu - dziękuję!




Zacznę wrześniowym urlopem, który spędziłam na pięknym greckim Zakynthos. Tym samym spełniłam jedno z małych marzeń podróżniczych! Bardzo mnie to cieszy, w ramach długoletniego programu pod hasłem "travel" założyłam sobie, że co  najmniej raz w roku pojadę w miejsce, które bardzo chciałabym odwiedzić :) Jak na razie od kilku lat udaje mi się to zrobić i mam wielką nadzieję, że będę mogła swoje plany kontynuować.
A powyżej kilka fajnych urlopowych fotek :)




Nowe nabytki. 
Czerwone Conversy "chodziły" za mną od kilku miesięcy, jeśli nie dłużej. Ciągle zwlekałam z zakupem, zastanawiając się, czy potrzebna mi kolejna para butów. W końcu doszłam do wniosku, że tak :)
Urlop i wolne dwa tygodnie wykorzystałam nie tylko na Grecję, ale i na research po moich ulubionych lumpeksach w Częstochowie. Wynikiem tego były udane zakupy m.in. sukienki Dior, ale i post o częstochowskich send-handach ogólnie. Stworzyłam coś na kształt przewodnika z adresami, zakresem cen i określeniem, kiedy można tam wpaść na "nowy towar". Jeśli jeszcze nie czytaliście, zapraszam TUTAJ
Najświeższe cudeńko, od Guess. Moja wygrana w konkursie na Domodi.pl - zakochałam się w tej torebce!
I dalej z cyklu "wszystko czerwone" - portfel z personalizacją.




Tak. Znowu Kraków!!!
Zaczynam odczuwać coś na kształt sympatii do tego miasta :) Fakt, Planty jesienią wyglądają pięknie, ominęłam też zatłoczony Rynek, prosto z dworca udając się nad Wisłę. A tam w sobotnie przedpołudnie panował spokój, królowa polskich rzek majestatyczna i rozświetlona słońcem, spodobały mi się takie spacery i mogłabym częściej :) Okazją do odwiedzin były 5 urodziny Elfa Pharm, na które byłam zaproszona. Impreza odbyła się na Barce, a dokładną relację znajdziecie TUTAJ




A to jesień w ogóle.
Ewcia kupiła mi w Lidlu bodajże zestaw obiektywów do telefonu w promocji za 9,99 zł. W tym sławetne "rybie oko", bardzo fajna sprawa!

środa, 9 listopada 2016

7 miejsc na świecie, które chcę zobaczyć

foto by me, Belfast


Tak naprawdę, wymyśliłam tego posta  jako "5 miejsc na świecie", niestety gdy przyszło co do czego, nie umiałam wybrać i ograniczyć się do owej piątki. Wyszła więc z tego siódemka, ale tak naprawdę, to najchętniej wyruszyłabym w podróż dookoła świata :) Po kolei zwiedzając to, co mi do głowy przyjdzie jak i miejsca, które są zachwycające, a zapewne nie mam o nich pojęcia. I kosztując kuchni różnych krajów, bo nie ukrywając, jestem straszną hedonistką, jeśli chodzi o jedzenie. To dla mnie jeden z przejawów celebracji życia, dogadzanie podniebieniu właśnie. W połączeniu z oglądaniem krajobrazów i ruin - cudo!



foto: onet.pl


Półwysep Jukatan. Takie marzenie przez duże "M" (M jak Meksyk :), nie wiem czy do spełnienia, choć nie jest nieosiągalne. W obecnej chwili jednak byłby z tym duży problem. Za to w głowie (i na kanałach tematycznych TV) zwiedzam Chichen Itza, Mayapan i inne miejsca, w których są pozostałości po kulturze Majów. Piramidy schodkowe, świątynie, pyszne płaskorzeźby bogów czczonych przez to plemię. Cenoty z wodą czystą jak kryształ...
Poza tym kilka dni na plażowanie i opalanie, byłoby to połączenie doskonałe!



foto: LosWiaheros.pl


Nowa Zelandia. Bez znaczenia, czy Wyspa Północna czy Południowa - ta kraina fascynuje mnie od czasu, gdy przeczytałam, że kręcono tam Władcę Pierścieni - nie tylko wioska hobbitów, ale i plenery. A to moja ulubiona książkowo - filmowa saga! Podoba mi się tam właściwie wszystko. Niesamowite, wielkie połacie gór i nieba. Parki narodowe. Zieleń, beż i błękit. Nie tropikalny, ale dla mnie raj na ziemi!
P.S. Przepiękne zdjęcia i porady dotyczące wyjazdu znajdziecie na blogu Marylki TUTAJ



foto: foundtheworld.com


Zapachnie banałem, ale Egipt, Giza, Sfinks, piramidy i w ogóle wycieczka do wszystkich wielkich świątyń typu Abu Simbel . Tak się jakoś złożyło, że jedna z destynacji, które już od lat są popularne wśród Polaków, nie ułożyła się jako cel mojej podróży. Na pewno i z wygody - chwilowo nie chce mi się odnawiać paszportu, znajdę zawsze inny wakacyjny kierunek w Europie, który zwiedzę "na dowód". Poza tym po cichutku się przyznam - boję się rozczarowania. Oglądam mnóstwo programów na Discovery czy Viasat o Starożytnym Egipcie, zachwycam się, nakręcam na zwiedzenie... A potem znajduję artykuły typu - piramidy, zdjęcia a rzeczywistość. I odrobinę spadam na ziemię... Pomimo wszystko, ale jednak KIEDYŚ chcę jechać :)



foto:lekier.com.pl


Paryż. Bardzo konkretnie, o ile konkretem można nazwać ogromne europejskie miasto, którego podziwianie zapewne zajęłoby mi dobry tydzień a i tak byłaby to połowa rzeczy do zwiedzenia, jeśli wiecie o co mi chodzi. Sam Luwr to ze 3 dni (dział Starożytności!!!!). A jeszcze dodając czas na jakąś piękną sesję zdjęciową (albo dwie, albo dziesięć :), cappucino i croissanty, powłóczenie się po prostu uliczkami i chłonięcie atmosfery... Dwa tygodnie to chyba najbardziej optymalny czas na pobyt w stolicy Francji :)



foto: turystyka.wp.pl


Toskania. Ten region Włoch twórcom "Pod słońcem Toskanii" powinien zapewnić pobyt w wersji "dziękujemy, macie wszystko gratis". Piękne krajobrazy i urocza willa Bramasole przedstawione w tym filmie są chyba najlepszą reklamą tej cudnej krainy. Włochy znam już "fragmentami" jak Rzym czy Wenecja, zaś do Toskanii nigdy nie dotarłam, poza Florencją zwiedzaną na szybko. Poznałam za to ogólnie charakter mieszkańców słonecznej Italii, ich życzliwość, uśmiech i temperament - bardzo mi to odpowiada bo... mam podobnie :) Czuję się więc jak wśród swoich. Dodając przepiękne stare wille z cyprysami dookoła, winnice i idealny dla mnie (istoty ciepłolubnej) klimat śródziemnomorski, tworzę obraz wakacji idealnych! No i to włoskie jedzenie... :)



foto:thestar.com


Kuba, wyspa jak wulkan gorąca... Cygara, genialne plaże, uśmiechnięci ludzie i... bieda - takie są moje pierwsze skojarzenia dotyczące tego jakże odległego regionu. Niby nic, a jednak ma on w sobie owo "coś". Coś, co mnie przyciąga i kusi. Stara Hawana, znana z filmów, jawi mi się jako to miejsce na ziemi, które koniecznie muszę odwiedzić. Tak po prostu. Taki mój "większy kawałek świata" cytując Chmielewską.



foto:naTemat.pl


I swojsko, Bieszczady i Mazury. Może Wam się to wydawać dziwne, ale nigdy tm nie byłam. Na kolonie nie jeździłam, spędzając co roku wczasy z rodzicami nad Bałtykiem. Także Kołobrzeg, Ustronie Morskie, Sianożęty, Świnoujście znam aż za dobrze :) Za to kompletnie na żywo, jedynie ze zdjęć wcześniej wspomniane regiony. Żeglarzem nie jestem, nawet pływać nie potrafię więc Śniardwy czy Mamry nigdy mnie przesadnie nie kusiły. A jeśli góry, to zawsze wypadały Tatry lub pobliska Wisła czy Żywiec, ewentualnie Szczyrk. Latem spacerowo, zimą narciarsko. Zwłaszcza, że Bieszczady to wielkie, majestatyczne, górskie przestrzenie, raczej z mniejszą ilością turystów niż w Zakopanem i okolicach. Idealne, żeby zebrać myśli, wyciszyć się i poukładać w głowie różne sprawy.



Gdyby ta lista powstała jeszcze dwa miesiące temu, byłoby tu także Zakynthos.
Ale miałam to szczęście, że niedawny urlop spędziłam właśnie tam (kto ciekaw, relacja TUTAJ).

A Wy macie jakieś wymarzone miejsca na świecie?
Kochani piszcie w komentarzach, być może któregoś nie znam i się zainspiruję!

niedziela, 6 listopada 2016

Who's that girl?



Nie lubię jesieni, ale jestem w stanie zaakceptować, gdy jest taka jak w ubiegłą sobotę - niby chłodna, ale słoneczna i bez deszczu.
Zwłaszcza, gdy w planach mam oprowadzanie po Częstochowie miłego gościa :).
Z Anią z bloga Corba Style poznałyśmy się podczas lipcowego See Bloggers w Gdyni i umówiłyśmy na wspólną kawę po powrocie.
Jednak ze względu na urlopy i różne inne okoliczności, nasze spotkanie doszło do skutku dopiero wczoraj.
Spędziłyśmy super dzień na rozmowach, obiedzie oraz oraz długim spacerze Alejami prosto na Jasną Górę. Na koniec zaliczyłyśmy mały shopping w Jurajskiej więc Ania odjechała wieczorem do Katowic z kilkoma dodatkowymi torbami :)
Oczywiście jak na blogerki przystało nie obyło się bez zdjęć.
Efekty widzicie poniżej, mój sobotni zestaw właśnie.
Dość uniwersalny, bo musiałam ubrać się tak, by i w plenerze i w kawiarni i na terenie Klasztoru Jasnogórskiego wyglądać odpowiednio. Myślę, że mi się udało.

A kto spostrzegawczy zauważył pewnie, że ścięłam włosy.
Bardzo spontaniczny czwartkowy pomysł, uwieńczony realizacją jeszcze tego samego dnia.
Zdecydowanie lżej mi na głowie, a taki dłuższy bob "chodził za mną" już od wiosny.
Z kim Wam się teraz kojarzę?
Od moich znajomych padło już porównanie do Umy Thurman w "Pulp Fiction" i małej Natalie Portman w "Leonie Zawodowcu". Jakieś inne pomysły? :)





Foto: Ania

Szal/scarf - Burberry
Płaszcz/coat - Shein
Jeansy/jeans - ACNE
Sweter/sweater - TUTAJ
Torebka/bag - Michael Kors
Botki/boots - Dee Zee

czwartek, 3 listopada 2016

Książkowy przegląd października

foto: Empik.com



Nie przepadam za formą opowiadania, zawsze byłam wielbicielką bardziej rozbudowanych form, z akcją i fabułą rozwijająca się bardziej na setki niż dziesiątki stron.
Jednak jest autor, w przypadku którego powyższy fakt nie przeszkadza mi na tyle, że sięgam i po zbiory opowiadań właśnie.
Mój ukochany Stephen King.
"Po zachodzie słońca".
Jedyna książka przeczytana w październiku.
Zbiór 13 opowiadań, które utwierdzają mnie w przekonaniu, że wyobraźnia i kreatywność autora są niesamowite. Jak i jego znajomość mrocznej, często przerażającej strony ludzkiej natury. Są tutaj seryjni mordercy, duchy, alternatywny (urojony?) świat i koteczek z piekła rodem... Są zarówno marzenia jak i koszmary (zbieżność stwierdzenia z tytułem jednej z książek S.K. zamierzona" :)
Jedno z opowiadań porusza temat zamachu na World Trade Center i przeraża chyba dlatego, że z pozoru ta historia wygląda zwyczajnie...

Ten zbiorek, ze względu na tematykę i różnorodność poruszanych tematów, nie jest na pewno lekturą idealną na jesień i chandrę. Zwłaszcza dla wrażliwców...
Jednak polecam go, King trzyma poziom!