Podobno życie nie jest czarno- białe, składa się z wielu odcieni szarości... W części się z tym zgadzam, choć uważam, że niektóre sytuacje stawiają nas przed prostym dualistycznym wyborem, sami sobie utrudniamy życie doszukując się czegoś na siłę.
Na szczęście moda może być czarno biała, bez dodatkowego bagażu barw, dlatego dziś taki właśnie zestaw, złamany tylko małą saszetką do ręki.
Czy zdarza Wam się przechodzić obok sklepu, zobaczyć ciuch na wystawie, wejść i go kupić? Mnie czasem tak i tak było właśnie z moją białą bluzką. Na swoje usprawiedliwienie mam fakt, że był to sh więc cena jak się domyślacie była zabójcza, a bluzeczka wisiała na obskurnym wieszaku i jeszcze bardziej obskurnej kracie na zewnątrz przybytku. Taka samotna, biedna, szeptała "zabierz mnie do domu"... Wpadła mi w oko od razu, co nie było trudne, bo wyróżniała się wśród innych szmatek (naprawdę szmatek), poza tym jestem wzrokowcem. Po obejrzeniu niemal przez lupę (nie lubię ciuchów uszkodzonych czy ze śladami używania) oraz zmierzeniu, stała się moja. No dobrze, jeszcze musiałam za nią zapłacić. Potem tylko podwójne pranie i już, koronkowy paryski szyk za całe 12 zł! Poważnie, jest francuskiej marki On N'est Pas Des Anges, więc nawet jeśli nie paryski, to może choć rodem z Cannes :)
Szpilki/pumps - Atmosphere
Spodnie/trousers - Miss Sixty
Bluzka/blouse - On N'Est Pas Des Anges
Kopertówka/clutch - no name
Naszyjnik/necklace - Warehouse
Obrączki/rings - H&M