Miały być zdjęcia, miał być normalny post. I pustka w głowie - co napisać? Że znów mam żakiet, że jeansy, że białą bluzkę? O bogowie inwencji twórczej, siedźcie i płaczcie. Nuda.
Średnio raz na dwa tygodnie mam ochotę wywalić własną szafę przez okno, średnio raz na kilka dni znajduję coś, co sprawia, że serce zaczyna mi mocniej bić. Jak dziecko, które widzi nową zabawkę i już nie ma ochoty bawić się tą starą.
Od małoletnich odróżnia mnie to, że nie kładę się przed mamą w sklepie i nie walę nogami w podłogę, wrzeszcząc przy tym jak opętaniec, dopóki mi nie kupi :) Dorosłe dzieci utrzymują się same, prawa dżungli są niezaprzeczalne a i sumienie nie pozwala mi inaczej. Co najwyżej mogę taką sztuczkę odwalić w domu przed lustrem dla wyładowania emocji, ewentualnie powyobrażam sobie, jak świetnie by ta rzecz na mnie leżała (cud, w głowie wszystko pasuje i jest idealne!) i jak bardzo jej pragnę...
A gdybym rzeczywiście ją kupiła... to za jakiś czas i tak miałabym ochotę wyrzucić ją razem z resztą.
To chyba bolączka ludzi w dzisiejszych czasach - pragniemy mocniej i więcej, nie potrafiąc cieszyć się tym, co już posiadamy.
Samochód nigdy nie jest za fajny i szybki, bo wyższy model, który pojawi się w przyszłym roku bije go na głowę. Telefon w zasadzie trzeba by wymieniać co dwa-trzy miesiące, marki prześcigają się w innowacjach tworząc sprzęt na miarę Jamesa Bonda. Dom - nowe pomysły architektoniczne rosną jak grzyby po deszczu, dodatkowo świat jest tak piękny... Po co zadawalać się wielką płytą w Warszawie jeśli można mieć willę w Toskanii albo chatę na Malediwach?
Ciuchy po jednym, dwóch założeniach robią się we własnym mniemaniu nieciekawe i niemodne.
Gonisz i pędzisz.
Szukasz szczęścia i ciągle myślisz, że będzie za horyzontem, musisz tylko pracować ciężej, więcej, iść dalej i dalej...
Wychodzisz na ulicę, mijasz zagonionych, smutnych ludzi, którzy tworzą namiastkę życia pijąc kawę na wynos, klikając jak wariaci w laptopy i telefony, żyjąc on-line i nie mając czasu i ochoty spojrzeć w niebo a tym bardziej na realnego człowiek obok. Frustracja i stres - tym w większości żyjemy i to nas napędza.
Zaczynamy przypominać zombie, zaprogramowane i skupione na pewnych czynnościach, które musimy wykonać, za wszelką cenę.
Nie umiemy być już dla siebie mili, tak zwyczajnie i po ludzku.
Każde działanie przeliczane jest na zysk, a skoro go nie przyniesie, nie jest w ogóle inicjowane.
Przed Wielkanocą robiłyśmy z Bambi zdjęcia koło Filharmonii Częstochowskiej. Jak zwykle mijali nas ludzie, w większości spojrzenia obojętne, gdybyśmy były przezroczyste różnicy by nie zrobiło. Na szczęście ruchu nie tamujemy więc obywa się bez nieprzyjemnych sytuacji.
Ale...
Kto zna Częstochowę ten wie, że budynek sąsiaduje z ulicą Garibaldiego, jedną z tych dzielnic w mieście, gdzie lepiej nie zapuszczać się samemu po zmroku. A i w ciągu dnia wędrują mniejsze lub większe grupki bezdomnych i ludzi z tzw. marginesu społecznego.
Mija nas kobieta - pięknie ubrana, elegancka, wyglądająca na spełnioną i szczęśliwą (wyglądająca?), błysk oczu, pustka, cisza.
Za chwilę przechodzi bezdomna - brudne ubrania, twarz "po przejściach" - zatrzymuje się by nie przeszkadzać, kiedy mówimy żeby przechodziła, nie chcemy tamować ruchu, uśmiecha się wpół bezzębymi ustami i mówi "dziękuję wesołych świąt Paniom życzę."
Klik - wszystko jakby się zatrzymuje, w gardle rośnie mi gula a oczy podejrzanie wilgotnieją. NIKT poza nią nie życzył nam tych cholernych wesołych świąt, a i my nie byłyśmy lepsze. Przyszłyśmy zrobić zdjęcia i tyle. Też nie składałyśmy nikomu życzeń, jakby uśmiech i te kilka słów kosztowały tak wiele. Zapomniałyśmy o tym, skupiłyśmy się na celu. Gdzie świat dookoła? Zniknął.
Mając za wiele, gubisz sens tego co masz. Chcesz więcej i więcej. I jesteś nieszczęśliwy, bo nagle okazuje się, że dochodzisz do granicy swoich możliwości. Za tym płotem są krainy mlekiem i miodem płynące, a za plecami mieszkanie na kredyt, dziesięcioletni samochód, kochająca rodzina, przyjaciele i wierny pies. Piękne rzeczy, ale w twoim mniemaniu MAŁE i DROBNE, przyzwyczaiłeś się już, że one po prostu SĄ i nawet nie zauważasz. Jednak to one tworzą sens życia, sprawiają, że masz w brzuchu motyle gdy przyjaciele urządzają urodzinowe przyjęcie niespodziankę i pragniesz głośno krzyczeć jakie to masz szczęście, kiedy partner kupuje Ci na gwiazdkę wymarzoną płytę Queen.
Może warto chwilę pomyśleć?
Do ludzi, zamiast do rzeczy?
Zakręcamy się we frustracji z niespełnionych marzeń (miałam być Indianą Jones w spódnicy!), robimy się zgorzkniali i niezadowoleni, zapętlamy się w nerwicach.
Może lepiej powiedzieć sobie - mam dużo, jest to dla mnie cenne. Tyle mam i na razie nie potrzebuję więcej. Za to muszę bardziej zatroszczyć się o ludzi którzy mnie otaczają, bo kiedy spadnę na dno tylko drugi człowiek jest mi w stanie podać pomocną dłoń.
Dlatego kup te konwalie i daj komuś, kogo kochasz lub lubisz.