Pytacie mnie czasem o pielęgnację włosów i chwalicie moją czuprynę - niezmiernie mi miło. Korzystając więc z tego, że podłe wirusy uziemiły mnie w domu z garścią chusteczek, a zaległości serialowe w "Elementary" i "Hannibalu" już nadrobiłam, dziś taki właśnie post. O moich włosach słów kilka.
Uprzedzam osoby, które spodziewają się jakichś cudownych środków tudzież tajemniczych metod - rozczarujecie się... Nie podaję również składu produktów, nie znam się na tym i nie będę udawać ekspertki, moim włosom one służą i basta!
Zacznijmy od pierwszej, zasadniczej i naczelnej sprawy - nie używam suszarki, lokówki, prostownicy, lakieru ani pianki! Mam to szczęście, że pasma są naturalnie gładkie i dość sztywne, nie muszę ich dodatkowo prostować. Dobre geny po Mamusi i to jej w tym wypadku należy gorąco podziękować :)
Nie oszukujmy się, wszelkie termiczne ingerencje niszczą strukturę włosa, więc ja moim tego nie serwuję (no chyba, że w sytuacji awaryjnej). Zawsze rozplanowuję wyjścia tak, aby włosy same mogły naturalnie wyschnąć. Pielęgnuję je więc przeważnie wieczorem i raczej nie rozczesuję na mokro. Dopiero, gdy podeschną lub są całkiem suche.
Kosmetyków używam dosłownie kilku, ale są one starannie wyselekcjonowane latami doświadczeń :)
Zasadniczo myję włosy co drugi dzień, choć wiadomo, że czasem sytuacja wymaga, by robić to codziennie. Mam przetłuszczającą się skórę głowy, ale same włosy suche, więc dobranie odpowiedniego produktu graniczyło z cudem. Próbowałam chyba wszystkich szamponów dostępnych w drogeriach i innych rossmanach. Jedne nadmiernie wysuszały kosztem uniesienia przy skórze, inne nawilżały włosy, ale sprawiały, że wyglądałam jak oklapły, przylizany kocur. Ponad rok temu przypadkiem trafiłam w Superpharm na promocję szamponu Cece of Sweden z zielonymi algami morskimi. Stwierdziłam, że zaryzykuję i... moje włosy pokochały go miłością wielką! Ba, nie tylko włosy ale i skóra głowy darzy ów szampon dużym uczuciem! Ma bardzo delikatny zapach, lekko się pieni, nie ma konieczności podwójnego mycia. Włosy nie są splątane, lekko nawilżone, wszystko tak, jak potrzeba.
Litrowa pojemność kosztuje w promocji ok. 18-19 zł, regularnie ok. 24 zł - dostępna w sieciach Superpharm, Rossman i Hebe. Biorąc pod uwagę cenę innych szamponów (w granicach 10 zł za 250 ml) jest to bardzo dobra inwestycja nie tylko dla czupryny ale i portfela.
Ta sama cena i dostępność dotyczy drugiego szamponu tej marki, którego używam wymiennie - z mleczkiem kokosowym i biotyną, przeciwko wypadaniu włosów. Zapach ma obłędny (kocham kokos!), ale nie drażniący, poza tym bardziej gęstą konsystencję w stosunku do algowego brata. Czy działa? Hm, należy pamiętać, że na utratę włosów wpływa mnóstwo czynników, jak dieta, stres, tryb życia. Nie należy się więc spodziewać cudów po samym szamponie, choć nie ukrywam, ja widzę poprawę.
Odżywka - w trakcie i po zimie, jest to zdecydowanie konieczność. Moje włosy lubią te z Gliss Kur, obecnie używam z keratyną, ale mogę również zarekomendować "różową" z jedwabiem. Tą drugą aplikuję latem, jest trochę "lżejsza". Obie są dwufazowe, tzn. trzeba wstrząsnąć przed spryskaniem. Nie wymagają spłukiwania i można ich używać na mokre, jak i suche włosy. Cena za 250 ml w promocji ok. 10 zł, regularnie ok. 16 zł - ja kupuję w Rossmanie.
W kwestii czesania też czyniłam latami wszelkie eksperymenty. Szczotki z kulkami, bez, z naturalnego włosia, syntetyczne... Jakoś na ideał niestety nie trafiłam. Do czasu, aż przyszła kolej na osławiony Tangle Teezer. Jego recenzji powielać nie będę, pisałam już
TUTAJ, natomiast nadal z całego serca polecam i pluję sobie w brodę, że kupiłam go tak późno. Dziewczyny, te wszystkie pozytywne opinie to nie mit, gdy spróbujecie, nie zamienicie jej na żadną inną.
Ostatni rzecz, zapewne tak banalna, że aż śmieszna. Gumka do włosów. Pamiętam jak w dzieciństwie kucyki wiązano mi popularnymi wówczas gumkami z... dętek rowerowych. Tak, zepsute dętki cięto na wąskie paski i owe "kółeczka" służyły do fryzur wszelakich. Wesołe to były czasy, koniec lat osiemdziesiątych, więc takie kuriozum jak gumka do włosów do kupienia w sklepie? Wtedy nie było podstawowych produktów, a ludzie stali w kilometrowych kolejkach po papier toaletowy... Może młodszym z Was wydaje się to śmieszne, ale tak było i takie mam wspomnienia. No właśnie, zdejmowanie tego gumowego paskudztwa z włosów to była udręka. Skręcało się to, łamało, wyrywało cebulki i przeważnie kończyło moimi łzami. Na tle włosów przewrażliwiona byłam od zawsze :)
Dziś używam tylko i wyłącznie gumek powlekanych, które łatwo zdjąć bez uszczerbku dla fryzury. Element wydawałoby się mało ważny, ale widuję czasem dziewczyny, które warkocze czy kucyki mają "złapane" jakimiś gumowymi recepturkami i aż mi skóra cierpnie. Bo włosy to nie tylko mycie czy suszenie, ale i dobre narzędzia do czesania i układania fryzury.
I to by było na tyle :)