Zawsze chciałam być smukłą i wysoką blondynką, najlepiej taką w typie nordyckim, z zimnym, niebieskim spojrzeniem. Patrzyłam w lustro, łudziłam się, że jeszcze urosnę, a włosy zawsze można zafarbować. Tylko oczy pasowały do obrazu siebie, jak stworzyłam. Nie pytajcie na jakiej podstawie, bo nie wiem. Być może jakiejś bohaterki literackiej, bo książki pożerałam wręcz zachłannie odkąd tylko opanowałam sztukę czytania. Być może na podstawie ulubionej bajki z dzieciństwa z serii "Scooby- Doo", gdzie była piękna Daphne, podczas gdy mnie zawsze było bliżej do mądrej i wygadanej ciemnowłosej Velmy, tyle, że bez okularów... W wieku lat nastu inteligencja niekoniecznie była w cenie, raczej liczyła się klasyczna uroda.
Ów okres rozciągał się mniej więcej od podstawówki do liceum. Wtedy też zaczęłam dostrzegać, że są zalety bycia tą "małą czarną i gadatliwą". Mała, a więc niższa od 99% facetów, nie onieśmielająca ich z pozycji wzrostu i w propozycji randki :) Okazało się również, że twierdzenie "mężczyźni wolą blondynki" jest nie do końca prawdziwe... A moja kontaktowość okazała się atutem, bo faceci to też ludzie, lubią czasem po prostu pogadać :)
Zaczęłam lubić siebie.
Dlaczego piszę o tym?
Bo w dzisiejszych czasach samoakceptacja to temat niezwykle ciężki... Ludzie gubią się w tym, jak powinni wyglądać, pozostać sobą czy czy wpasować się w jakiś wzorzec, a jeśli tak to jaki?
Po raz kolejny czytam o forach, które propagują wśród nastolatek anoreksję i głodzenie się, a na przeciwnym biegunie są strony, gdzie dziewczęta głoszą ideę "kochanego ciała nigdy za wiele".
Z jednej strony atakują nas media, ukazujące ideał urody w typie Aniołków VS - szczupłych, gibkich, z uśmiechem biegających w bikini po hawajskich plażach. Z drugiej są gwiazdy, wyglądające idealnie na czerwonych dywanach i okładkach czasopism, ale z pełniejszą figurą typu J.Lo czy Kim Kardashian. Ikoną według kobiet jest szczupluteńka Anja Rubik, mężczyźni zaś tęsknią za latami 90 ubiegłego wieku, kiedy określenie "supermodelka" było synonimem krągłej Cindy Crawford czy Heleny Christensen.
Bo tak naprawdę, ile ludzi tyle gustów i kreowanie jednego słusznego ideału urody jest po prostu bez sensu. Tym bardziej rygorystyczne podporządkowanie się pod takowy!!!
Kanon piękna zmienia się w zależności od epoki, paleolityczna Wenus z Willendorfu jest mocno zaokrąglona, bo u zarania ludzkości była to oznaka dobrobytu i płodności, z kolei w Starożytności ceniono smukłe, wysportowanej sylwetki. Potem w baroku kobiety znów nabrały kształtów, które można oglądać choćby na płótnach Rubensa. A w czasach współczesnych, wróciliśmy do kultu szczupłości. Co nie znaczy, że za ileś-tam lat to się nie zmieni!
Jak więc wyglądać? Przede wszystkim tak, by dobrze czuć się w swojej skórze! Ale i być ZDROWYM!
Banał? A jednak! Trafiłam ostatnio na FB na takową właśnie stronę propagującą dziewczyny "puszyste". Przejrzałam kilka postów. Ogólne "jechanie" po tych chudych, bo prawdziwa kobieta to krągłości mieć powinna. Tyle, że wiele z tych pań wyglądało po prostu na otyłe, niezdrowo otyłe i nie do końca szczęśliwe... Pomijając już kwestię poprawności społecznej i tolerancji (wolno wyzywać od "szkieletorów", ale od "grubasów" to już nie?) oraz zwykłej kultury... Ale przyklaskiwanie stanowi, w którym tusza obciąża kręgosłup, stawy, serce i cały układ krążenia? To tak jakby na innym forum pisać anorektyczce, że za dużo je i powinna schudnąć.. .I ta i ta prędzej czy później wyniszczy organizm. Rozumiem, że są względy niezależne od nas, zaburzenia hormonalne potrafią namieszać tak skutecznie, iż szybko porzucasz rozmiar 36 i wskakujesz w 46 albo i więcej... Ale te osoby rzadko kiedy szczycą się swoimi kształtami, za to najczęściej ideał "prawdziwej kobiecości" głoszą panie, którym za przeproszeniem tyłka się nie chce z kanapy czy sprzed komputera ruszyć i poćwiczyć, ale piszą zjadliwe komentarze typu "jak to ta Rubikowa wygląda, jak z obozu". Bo tak naprawdę, w głębi serca, zazdrość zżera... Tyle, że "ta Rubikowa" może i według niektórych za szczupła, ale zdrowa, silna, wysportowana...
Jak więc w dzisiejszym świecie akceptować siebie? Jaki wzorzec w życiu przyjąć? Przecież każdy żyje według jakichś wzorców, to otoczenie wyznacza normy. Ale czy warto ślepo wpasowywać się w kanony jakiejś grupy?
Nie ma złotego środka. Sami kształtujemy własny obraz, pomimo, że przez pryzmat świata, w którym żyjemy. Zadajmy sobie pytanie, czy lubimy osobę, na którą codziennie patrzymy w lustrze. Tak po prostu. Czy chcemy coś zmienić, czy też stan obecny jest satysfakcjonujący. Byle bez wymówek i okłamywania siebie, nie musisz wyglądać jak Anja Rubik i nie musisz być krągła jak Kate Upton... Bo one też mają swoje kompleksy, nie tylko Ty. Im też wyskoczy pryszcz, muszą depilować nogi, a żeby wyglądać na okładce świetnie pracuje nad nimi sztab makijażystów i fryzjerów. W sklepie czy na spacerze już nie wyglądają jak z czerwonego dywanu.
Dla Ciebie najważniejsze, byś polubiła siebie taką, jaka jesteś, niezależnie od obowiązującego standardu ale i nie popadając w skrajności. Głodzenie się czy zajadanie smutków to nie wyjście. Najważniejsze jest Twoje zdrowie i dobre samopoczucie, a ideał piękna? Przecież wiesz co sądzę - ideały tak naprawdę nie istnieją :)
|
A była szansa na typ nordycki! Niebieskie oczy, włosy jasne, nic tylko rosnąć... :) |
|
Nie da rady, zmieniłam się w kopię Mamusi :) Grzywka forever! |