Ten post właściwie nigdy miał nie powstać. Jak mówi powiedzenie "nie należy kalać własnego gniazda". Krytyka blogosfery jest więc niewskazana, jeśli jesteś (i to już od dawna) jej członkiem. Ale to, co zaczyna się dziać i co obserwuję od miesięcy mając konta na kilku portalach stylizacyjno - lifestylowych oraz FB zaczyna być po części śmieszne, po części uciążliwe i po części straszne...
Konkursy. Robione RAZ NA JAKIŚ CZAS to rzecz nieszkodliwa, a nawet miła, bo ktoś z grona czytelników może wygrać coś fajnego. Dla blogera też korzyść, zawsze to dodatkowe lajki czy obserwatorzy, nie oszukujmy się, lubimy to :) Ale granice są.... Właśnie, gdzie? Mnie też się zdarza czasem zorganizować, nie przeczę. Przy czym M.I.T.T. ma niedługo trzy lata, konkursów było z osiem, głównie gdy zostały zestawy od sponsorów po spotkaniach... Może i się tłumaczę, interpretujcie jak chcecie. Ale gdy wchodzę na blogi lub ich fanpage, gdzie jeden konkurs się zaczyna, drugi kończy albo trwają dwa różne jednocześnie i jest pięć w tygodniu, to mi trochę ręce opadają. Poziom takiego bloga fatalny - obiektywnie, nie czepiam się i nie jestem zazdrosna, za duża ze mnie dziewczynka :) Zdjęcia robione przysłowiowym kalkulatorem na tle siatki ocynk w ogródku, fatalne stylizacje, jak mawia moja koleżanka "wiejsko-czarodziejsko" (nie obrażam tutaj absolutnie ludzie ze wsi, sama pochodzę spod Częstochowy, chodzi mi o określony styl). Przy czym... setki czy tysiące obserwatorów na blogspocie i Facebooku... Dzięki konkursom. A że dodatkowo teraz moda na apkę i fana miesiąca, to nieszczerymi komentarzami zachwytu taki fanpage aż ocieka, bo można za to wygrać tusz i szminkę z Rossmana, albo chińską bransoletkę... I zastanawiam się, to w końcu blog prowadzony dla pasji, potrzeby dowartościowania, czy współprac? A może z jakiegoś innego powodu? Bo w tym natłoku setek i tysięcy przepadają blogi naprawdę doskonałe, ludzi z pomysłem na siebie i na to, co robią. Dodaję taki do obserwowanych i tutaj zdziwienie, bo fanów spodziewałabym się w tysiącach a jest garstka.
Każdy z Nas, blogerów modowych (obecnie bardzo pogardliwe określenie, jak zdążyłam się przekonać w środowisku zajmujacym się social mediami) ma w sobie w końcu pewną dawkę ekshibicjonizmu. Inaczej nie pokazywałby jakiejś części własnej osoby i swojego stylu w internecie, nie pisał tekstów, narażony na ciągłą krytykę lub nieszczere pochlebstwa (potencjalnych fanów miesiąca :) Właśnie ta potrzeba i chęć wyrażenia siebie sprawia, że zakładamy blogi. Tak myślę, moja motywacja jest taka i znajomych blogerek i blogerów z tego co wiem również. Ale od pewnego czasu zauważam, że głównym impulsem dla założenia takiego internetowego dziennika jest korzyść, jaką przynoszą współprace. Na Modnej Polce, gdzie zapewne większość z Was zagląda, od kilku miesięcy aż roi się od wątków z żebraniem o klikanie w banery, lajki, wzajemne pomaganie sobie w tej materii. Każdy zakłada swój i zaśmieca forum. Pójdźmy dalej, zdarza mi się coraz częsciej dostawać prywatne wiadomości z prośbą o zalajkowanie, skomentowanie, zaobserwowanie! Nie oszukujmy się, firmy mają oczy a ich PR-owcy to nie kretyni. Nawet jeśli uda się nazbierać tyle przekierowań, że firma coś Nam da to jednorazowo albo będą to chińskie kolczyki za 2$. Bo jeśli blog ma słaby poziom, na dłuższą metę nie da się utrzymać współpracy.
Hipokrytka, powiecie. Sama ma kontakt z różnymi firmami, a będzie się mądrzyć i zabraniać innym. Owszem, ale ani za wszelką cenę, ani nie zakładałam "Moda i takie tam" z tą myślą. Pierwszą współpracę (która zresztą trwa do dziś) nawiązałam po prawie roku blogowania. Obcnie mam ich kilka, ale jeśli mi coś nie odpowiadać w firmie lub jej produktach, nie będę polecać. Branie wszystkiego "jak leci" niszczy Nam markę. Nie warto.
Ostatnie, co chcę poruszyć, to forma promowania siebie i swojego bloga. Tendencja "pokaż cycki będzie więcej fanów" zatacza coraz szersze kręgi. Na Instagramie i FB zdjęcia brzuchów, biustów, pup, takie przypadkowe, a to z siłowni, a to w piżamce i tak w kółko... Że niby się bluzeczka przekrzywiła albo pokazujemy nowy samoopalacz... Cały czas myślę, czy ja zacofana jestem, w tyle zostałam? Może powinnam wyjąć z szuflady seksowny gorsecik i walić sesyjki do lustra typu "zobaczcie jakie nowe papucie kupiłam - ups, zapomniałam, że jestem taka nieubrana"... Fanów (zwłaszcza męskich) pewnie by przybyło, lajków, followersów na Insta też. Tylko jakim kosztem. Cenię każdą nową osobę która obserwuje mojego bloga, zalajkuje fanpage, napisze miły komentarz czy mail, taki "od serca". Daje mi to olbrzymiego kopa, każdy lubi być doceniony, nie oszukujmy się. Ale znów skonkluduję - nie warto za wszelką cenę nabijać statystykę. Robimy to dla siebie, to pasja i tak zostać powinno...